Follow our profiles:

Wywiad z DJ endżi

Rzadko się o nich wspomina, tym bardziej z nimi robi wywiady, ale bez nich, nasza scena by nie istniała. DJ-e, bo o nich mowa, często bywają niedocenieni. Zapraszam zatem do lektury wywiadu, przeprowadzonego z DJ endżi. O bolączkach polskiej sceny, przygodach DJ-skich i nie tylko.

Tomasz „Lecter” Herbrich: Powiem Ci, że trudno było znaleźć jakieś szersze informacje o Tobie w internecie. Prócz twojego profilu na facebooku praktycznie cisza. Czy tak traktuje się wszystkich DJ-ów z rynku Dark Independent?

endżi: Ale mnie to nie dziwi. Bo czemu takowe miałyby być? Co najwyżej wspomnienie o jakiejś imprezie, na której grałam i tyle. A tak naprawdę wszystko jest w moim profilu na facebooku.

Lecter: Stąd ze robota DJ-ska to nie tylko wciskanie play. To również kunszt, sztuka. To po prostu trzeba czuć. Stojąc po drugiej stronie decków stajesz się jednocześnie artystką i przedstawicielem innych artystów, nie czujesz tego w ten sposób?

endżi: Tak, wyczucie, refleks, słuch i ta swoista wrażliwość. W moim przypadku to przede wszystkim pasja przez duże „P”. Zawsze to powtarzam, że muzyka to całe moje życie. Już jako 10-latka zaczynałam „mixować” kasetami. Kieszeń A, kieszeń B magnetofonu, record. Nie wiem czy się to gdzieś zachowało, ale sprawiało mi to wielką frajdę. Ale czy kiedykolwiek przeszło mi przez myśl, że w odległej przyszłości będę regularnie grywać na imprezach, w dodatku, to, co kocham nad życie? Wątpię. Przez długi czas w ogóle nie traktowałam tego w kategorii „robota”, tylko zabawa/uczestnictwo w imprezie, tylko od drugiej strony. Po jakimś czasie zdałam sobie sprawę, że trzeba na to spojrzeć poważniej. I zapewniam, wbrew wielu przykrym opiniom, że granie z decków jak i z laptopa, często nie ogranicza się do obsługi jednym palcem (oczywiście, że nie środkowym <śmiech>) i wciśnięciu PLAY.

Lecter: Można powiedzieć wręcz, że bez was nie istniałaby nasza scena. Dzięki waszej pasji, zespoły, które zupełnie nie grają live actów, mogą zaistnieć wśród szerszego grona odbiorców. Czy często stawałaś przed dylematem, komu dać tą szanse, a komu nie?

endżi: Raczej to nie jest dylematem, ponieważ z przykrością stwierdzam, że można odnieść wrażenie, że ludzi to nie do końca interesuje. Rzadko ktoś podejdzie i zainteresuje się, zapyta „co to za kawałek?”, i podtyka kartkę lub zapisuje sobie w telefonie. Ale jak już tak się zdarzy, to mam motylki w brzuchu. To proste, człowiek widzi większy w tym sens grania. Od czasu do czasu prezentuję po imprezie swoje set-listy. Zastanawiam się ilu jest takich, którzy chcą sprawdzić te nieznane kawałki np. via youtube. Dylemat powstaje wtedy, kiedy przykładowo w 30 minutowy set pragnę wcisnąć wszystko, co mnie fascynowało/fascynuje (np. zawsze chciałabym zagrać Psyche, Apoptygmę, mesh, de/vision….), co mnie w ostatnich dniach porwało, a jednak nie da się Przynajmniej trudno jest pogodzić stylistycznie. Stąd baczny obserwator może odejść z niesmakiem „o rany, jak można puścić A-ha po Rammstein” To tylko przykład.

Lecter: Czyli zdarzają się takie miłe chwile. Teraz krótka piłka: czy sama tworzysz jakieś remixy? Nie mówię tu o live mixach tylko o takich, które później lądują z dopiskiem „To zrobiłam ja, Endżi”

endżi: Remiks to odtworzenie oryginału tak, że może go w niewielkim stopniu przypominać, bo łączysz oryginalne ścieżki od artysty ze swoimi dodatkami i wychodzi z tego nowy produkt. Kiedyś wycięłam masę motywów z różnych utworów, przykładowo odgłosy z „Personal Jesus”, krzyk „Boys say go!” (DM), czy klawisze z „Military Fashion Show”, różne motywy z Kraftwerk, i tak mogłabym wymieniać. Podczas grania wplatałam to w inny utwór. Ale takie coś ma sens, gdy odbiorcy kojarzą jedno i drugie. Samo remiksowanie? Myślałam o tym kilka lat temu, ale nie wiem czy w końcu znajdę czas i chęci by się tym zająć. Kiedyś jeszcze był taki epizod, że przesłałam kilka pomysłów Psyche (co bym podłożyła, dodała, co wzmocniła), ale pomysł nie wypalił od strony technicznej. Ja jestem taka Zosia-Samosia. Wolę coś swojego, twórczego niż odtwórczego. Nigdy jakoś nie fascynowało mnie robienie coverów. Wyobrażałam sobie tak: Jeśli miałabym zespół, to wprowadziłabym całkowity zakaz grania coverów na koncertach. Może powód nie tkwi tylko we wrażeniach z niektórych koncertów, kiedy to publiczność nie reagowała z poklaskiem na materiał zespołu, natomiast gdy zagrali cover, tłum oszalał.

Lecter: Przecież jest ogromna różnica między coverem a remixem. Sama o tym wspomniałaś.

endżi: Weźmy takie Velvet Acid Christ „The Figurehead”. Cover The Cure. W zasadzie nie do poznania. Ale przyznaj, że można nieco pogubić się trochę w tej materii Tak samo jak często wymiennie używa się „mix” i „remix”.

Lecter: Można… Lećmy zatem dalej, bo to juz temat raczej do „działu technicznego”. Przeglądając twoja listę imprez na których grałaś dostałem małego oczopląsu. Vampiriada, Electrotherapy, Re-Construction party itd. Wygląda na to, że jesteś rozchwytywaną. Pokazuje to również jak wielka drogę przeszłaś. Jak się czułaś gdy pierwszy raz stanęłaś przed publiką?

endżi Oj, nie używajmy „rozchwytywana”. Nie chodzi o jakąś czystą skromność, tylko wolę ostrożnie <śmiech>. Myślę, że z wieloma datami łączy się jakiś przypadek, sympatia znajomych (organizatorów) – stare znajomości. Może i czasem ktoś miewa w tym jakiś interes <śmiech>. Ale raczej jest tak, że dane osoby nie wyobrażają sobie innego składu jak z osobą A,B,C w postaci grających.

Lecter: A jak z tym pierwszym wejściem na scenę?

endżi:Sympatyczna historia. Moi przyjaciele chcieli urządzić imprezę weselną w (świętej pamięci) klubie No Mercy. Dwóch moich przyjaciół już miało obeznanie z DJ-owaniem, tylko nie bardzo wiem czemu i mi zaproponowano to granie. Domyślam się tylko, że poszło o fajny gust muzyczny i wiedzieli, że jak zagram, to będzie akuratnie. Wiedzieli jakim jestem freakiem muzycznym i jaki mam zapas muzyki w domu.

Lecter: Udało się rozbujać parkiet?

endżi: Myślę, że było bardzo OK. Na imprezie byli zaproszeni starzy wyjadacze (DJ-e) i to miły widok, jak tym razem ja byłam po drugiej stronie <śmiech>. Nie przypominam sobie jakiejś wpadki. Ale pamiętam strach w oczach widząc mikser. Za dużo tych opcji, pokręteł, suwaków. O ile pamiętam, to jedyne pouczenie było takie: „poćwicz jeszcze te przerwy między utworami, bo były za długie”. A mi się wydawało inaczej <śmiech>.
[halobox]
Lecter: Doświadczenie robi swoje. Skoczmy teraz do czasów obecnych i do chyba najbardziej drażliwego tematu jakim jest frekwencja. Jak to w chwili obecnej wygląda? Przyznam ze sam byłem świadkiem „pustych parkietów”.

endżi: Na frekwencję na Vampiriadach nie możemy narzekać. Jest wręcz cudownie. Problem jest z ludźmi chcącymi zaszczycić swą obecnością Electrotherapy. I nie wiem czy tylko czynnik czysto muzyczny (stylistyka) o tym decyduje. Chyba trzeba przeprowadzić badania marketingowe <śmiech>

Lecter: Ale nie wkurza Ciebie to? W końcu takie imprezy organizuje się dla ludzi „z danego kręgu”.

endżi: Bardziej martwi i smuci, bo nie gramy dla nas samych jedynie. Inaczej każdy by siedział w domu i słuchał z własnego odtwarzacza. Tu chodzi o promowanie tego, co tak bardzo kochamy. To często są naprawdę wysokie koszta za wynajem klubu, a przyjdzie np. 15 osób. I co najbardziej irytuje? Częste narzekanie „za granicą to się dzieje, a u nas?”. Dzieje! Są inicjatorzy, tylko gdzie ten pozytywny odzew? Rozumiem, że początki są ciężkie. Ale gdy przykładowo daną imprezę nagłaśniamy z dużym wyprzedzeniem, na forum padają „achy i ochy”, zapisze się 50 osób, z czego przyjdzie (odliczając orgów) 15 osób, robi się z tego X-Files.


Lecter: To samo tyczy się koncertów? Zdarzyło Ci się parę organizować.

endżi: Jak mnie pamięć nie zawodzi to w dosłownym tego słowa znaczeniu jeden współorganizowałam (tak od A do Z) i było to Psyche na Electrotherapy. Odnośnie innych, to często bywało tak, że proszono mnie o bycie tzw. łącznikiem z zespołami by omówić różnego rodzaju kwestie, a czasem, by najzwyczajniej tylko rozpocząć kontakt. Zdarzyło się, że pomogłam dofinansować jeden dzień festiwalu. I dzięki temu w ogóle się odbył <uśmiech>

Lecter: Jako DJ masz pewnie ogromną styczność z polską sceną DI. Jak ją w chwili obecnej widzisz? Prze do przodu, czy raczej popada w niełaskę?

endżi: Pragnę zaakcentować, że nie lubię, wręcz nie cierpię tego przedrostka „DJ”. Jestem osobą grającą/puszczającą muzykę. DJ to np. Paul van Dyk, a nie endżi.  Polska scena DI. Rozwija się Halotan i zgrabnie promuje wykonawców, których znam, lubię i szanuję np.: Winter Offensive, RSM, monoLight (podkreślam – są rewelacyjni na koncertach), czy H.EXE. I w nich skupia się duża nadzieja, potencjał. Za inne przykłady mogą posłużyć Controlled Collapse, Reactor7x, Deathcamp Project.  Są świetni! Pokazali się za granicą. Jestem dumna z Closterkeller, ale nic mi nie wiadomo, czy przykładowo w niemieckich, gotyckich kręgach są jacyś napaleńcy i jeżdżą za nimi w trasę. A że teraz ruszyła nowa, to można powęszyć <smiech> Uważam, że ta scena rozwija się od kilku lat. To ma coraz większe, namacalne przełożenie na Castle Party. Ale rozwija się drobnymi kroczkami. Czasem w moim odczuciu są to dwa kroki naprzód, jeden w tył…

Lecter: Dwa kroki w przód, jeden w tył? Czyżbyśmy sami pod sobą dołki kopali?

endżi: Tu bardziej chodziło mi o jakąś niemoc polskiego rynku. Brak odpowiednich finansów i promocji, wsparcia mediów, żeby to trafiło do większej liczby odbiorców, szerzej w świat. Zapewne są też inne czynniki, ale może nie ma sensu rozwodzić się, bo i tak popadniemy w niemoc. Należy pamiętać jeszcze, że jest sporo uzdolnionych ludzi, którzy raczej nigdy nie wyjdą na scenę, a tworzą fantastyczne rzeczy.

Lecter: Któryś z rodzimych twórców przypadł Tobie do gustu?

endżi: Wyżej wymienione na pewno. Kolega robiący Winter Offensive też zrobił fajny materiał. Natomiast chciałam zwrócić uwagę na klimat nieco inny niż DI, bardziej electro-clashowy i są to zespoły ze stajni Pinkkong. Prześmieszne i fantastyczne rzeczy robi Krzyż:Kross, czy Vein Cat. Nie bardzo wiem do czego zaliczyć taką Pseudosondę, ale ośmieliłabym się na użycie słowa – darkowy klimat. W utworze „Pacynka” jest „dark” przez duże D i w dodatku ja słyszę motywy And One
[halobox41]
Lecter: Rynek jaki jest, taki jest. Każdy to widzi. Ale, jak już mówiłem, bez Was, nie byłoby nas. Powiedz mi, czego byś życzyła obecnemu rynkowi muzyki elektronicznej?

endżi: Przebicia się do mas, do tych szarych, zwykłych Kowalskich i Nowaków. Przebicia w mediach. Nie jako oddzielny blok tematyczny nadawany o dziwnych porach. Nie jako nisza. Nie jako jedynie radio internetowe o profilu Industrial, EBM czy Synth/Future-pop. Niech to będzie słyszalne w Programie I Polskiego Radia. Niech to będzie normalnością, czymś zwykłym, naturalnym, a jednak niech do końca zachowa swą mroczną wyjątkowość. Dlaczego świat ma się zaczynać i kończyć na Depeche Mode? A jeśli już o tym zespole wspomniałam, to czemu w radio usłyszysz tylko „Enjoy The Silence” czy „Personal Jesus”? Nagrali tylko te 2 utwory? Gdy któregoś dnia usłyszę (i nie mówię o Trójce, bo ona na tle innych stacji jest nadal wyjątkowa) przykładowo takie „World Full Of Nothing” DM, to będzie to dzień, kiedy powiem śmiało „o! coś się zmieniło”. A po tym po raz milionowy może polecieć Budka Suflera <śmiech>

Lecter: Czy trudnym jest przygotowanie się do zagrania setu? Ile czasu wymagają przygotowania?

endżi: Nie jest to trudne. Ja rzadko szykuję sety. Co najwyżej mam jakiś pomysł co obowiązkowo poleci, co z czym. Ale cała radocha grania polega na tzw. spontanie i sprawdzeniu się. Samo puszczanie utworów (jeden się kończy, puszczasz drugi) nie jest żadną filozofią. Trudne bywa natomiast przełożenie zamysłu (jakiś w miarę sprawny mix) na warunki klubowe, które zazwyczaj są zaskakujące. Niedostateczne oświetlenie, rozpraszający ludzie, problemy techniczne – brak należytego odsłuchu, przebijający hałas klubu, szalejące światła. To wszystko rozprasza. A to płyta się zacina, a to nagle okazuje się, że dany sprzęt (nie znasz go) nie czyta części utworów. I czas, bezlitosny czas. W domu możesz zapauzować, zrobić sobie przerwę, na spokojnie przemyśleć. W klubie nie masz już tej szansy. Czas utworu dostaje jakiegoś dziwnego przyspieszania I masz wrażenie, że te 3 minuty utworu są jak 3 sekundy, gdy spontanicznie szukasz pomysłu co dalej, gdzie jest ta płyta, gdzie jest ten utwór, który w ty momencie chcesz zagrać.
Pamiętajmy też, że szykowanie gotowców wiąże się z pewnym ryzykiem. Grający przed tobą puści ten utwór i jak to wtedy wygląda? (pasująca odpowiedź to tekst Stanisława Anioła -„Alternatywy 4”, <śmiech>). („Jak gówno w lesie i ja się na to nie zgadzam.” – Przyp. red.)

Lecter: Czyli rozumiem że można stracić głowę. Zdarzyło Ci się kiedyś po prostu zgłupieć za deckami?

endżi: Cały czas to się zdarza i popełniam podstawowe błędy, że aż wstyd. Pomijając techniczną sprawę totalne zgłupienie nastąpiło, gdy moja działka polegała na zagraniu setu electro, podchodzi jakaś kobieta i pyta się „Ej, kiedy zagrasz jakieś electro?”

Lecter: Faktycznie można zwariować Czy owa pani usłyszała jakąś odpowiedź?

endżi: Chyba mi mowę odjęło.

Lecter: Tak rozmawiamy o puszczaniu muzyki, ale nie poruszyliśmy dość istotnej kwestii: z czego? Wiele osób myśli, że wystarczy wejść z laptopem i już. Pochwal się swoimi zabawkami.

endżi: Ja mam szczególny sentyment do Virtual DJ jeśli chodzi o granie z laptopa, ponieważ bardziej odzwierciedla konsolę didżejską niż Traktor. Ale nie ma to jak granie z prawdziwych decków i szczególnym uczuciem pałam do Pioneerów. Nie potrzebuję wersji super zaawansowanych (mam na myśli najnowsze modele z wielkimi tarczami), bo do grania TEJ muzyki nie potrzebne jest skreczowanie (ale znam osobę, której akurat fajnie to wychodzi) i bajery wykorzystywane w innych stylach muzycznych, ale np. taki Pionierek 200-tka jest w sam raz, ma Flangera i czytnik bpm, co często jest pomocne. Przyzwyczaiłam się do niego i jest niezawodny, solidnie wykonany, praktyczny.

Lecter: Nie linczuje się wśród was czystych laptopowiczów?

endżi: Ja nie mam takich uprzedzeń. Wychodzę z założenia, że jak ktoś ma zamysł, słuch i zręczne paluszki, to na tarce do marchewki odegra fajnego seta, nie kalecząc się jednocześnie. Laptop vs decki. Stąd powstało całe to zamieszanie z licencjami didżejskimi. Temat rzeka… A pod względem techniczno-praktycznym jedno i drugie ma swoje plusy i minusy. Tak uogólniam.

Lecter: W pełni rozumiem owe różnice, jednak często spotykałem się z opiniami: laptop na scenie równy jest nieprofesjonalności.

endżi: Norma. Zawsze gdzieś będą przewijać się takie opinie. Pamiętajmy, że najwięcej i najgłośniej wypowiadają się Ci, którzy nigdy nawet nie stali po drugiej stronie.

Lecter: Często bywasz zaskoczona warunkami panującymi w goszczących Ciebie klubach? Jeździsz po Polsce, więc masz rozeznanie. Które z nich byś poleciła na dobra imprezę w klimacie, a które omijać szerokim łukiem?

endżi: Aż takich traumatycznych doświadczeń pod względem jakiś braków technicznych nie mam. Zazwyczaj właściciele, techniczni wkładają w to duże zaangażowanie i są uczynni. Dobijać może sytuacja, gdy przyjeżdżasz do klubu, w którym nikt na niczym się nie zna i radź sobie sam. Dla mnie największym dziadostwem jest brak mydła, papieru i rozwalające, zasyfiałe toalety Włożenie paruset złotych w remont toalety (gdzie część rzeczy można samemu położyć, zainstalować), zrobienie nawet po minimum, nie mówię o najdroższej glazurze i złotych zdobieniach, marmurach – chyba nie jest życiowym przedsięwzięciem, a zazwyczaj takie sprawa wrażenie.

Lecter: Powiedz mi jeszcze, jakie jest twoje osobiste największe muzyczne marzenie?

endżi: Nie powiem. <śmiech>

Lecter: Zatem nie naciskam <śmiech>. Chcesz dodać coś od siebie naszym czytelnikom?

endżi: Tak. Pozdrawiam czytelników. Stay dark elektro! Tobie dziękuję za przeprowadzenie wywiadu.

Lecter: Nie ma za co. To ja dziękuje za poświęcenie mi czasu. Pozdrawiam.

Zainteresowanych współpracą z endżi odsyłam do jej profilu na facebooku.

Scroll to Top