Tytułowe 666 kopii to tradycyjny nakład szatańskich zespołów sprzed dziesięciu lat. Kopie te były ręcznie numerowane, najlepiej krwią dziewicy. Ciężko byłoby znaleźć kopie z numerami mniejszymi niż 600, ale to osobna sprawa. Te ręcznie numerowane precjoza wydawały zespoły kompletnie nikomu nieznane, lub znane w bardzo hermetycznych, lokalnych scenach.
W dzisiejszych czasach nawet bardzo znane zespoły sceny niezależnej nie mają co marzyć o sprzedaży 666 kopii swojej płyty. To, co niedawno było domeną zespołów podziemnych – różne fikuśne opakowania, ręczne numerowanie itp staje się dziś udziałem gwiazd pierwszej wielkości.
Przypadkiem natrafiłem na bardzo dobry, aktualny przykład. Znany i lubiany zespół Covenant wypuścił „limitowaną” edycję na pięknym winylu z obrazkiem. Jak nietrudno się domyślić, edycja jest numerowana (nie wiem czy ręcznie), nakład 500 kopii. Cena 16 euro. Nietrudno policzyć, że Covenant zamierza na tym przytulić jakie 8000 euro minus koszty. Dlaczego nie chcą zarobić 16k euro? Albo 32? Wydając tą rzecz w czterokrotnie wyższym nakładzie koszty zostają prawie takie same, każda kopia sprzedana powyżej 500 to czysty zysk. Zdaję sobie sprawę że jest to winyl a nie CD.
Odpowiedzi mogą być dwie. Pierwsza – panowie z Covenanta i ich wytwórnia upadli na głowę i zamiast robić biznes wytwarzają jakieś bzdurne rarytasy dla fanów. Potem sprzedają je w cenie zupełnie nie sugerującej jakiegoś specjalnego rarytasa. Poza tym nie lubią pieniędzy, i choć mogliby z tego z łatwością wyjąć cztery albo dziesięć razy więcej, kierowani jakąś dziwną ideologią nie chcą zrobić interesu.
Odpowiedź druga: jednak nie są wariatami i kieruje nimi rachunek ekonomiczny. Uznali, że ta ilość i cena (500 kopii, 16 euro) gwarantuje najwyższy możliwy zysk i wyczerpuje potencjał rynku.
[halobox]
Gdyby nakład był limitowany poniżej ilości osób chętnych do kupienia tej płyty, to np. na ebayu byłaby ona oferowana drożej niż cena nominalna. Mniej dóbr niż chętnych do zakupu, cena idzie w górę. Na ebayu tego wydawnictwa nie ma w ogóle.
Staranność wykonania i próby uczynienia z tej płyty wydawniczego rarytasa pokazują jak bardzo rynek się skurczył. Skurczył się on dla naprawdę solidnych zespołów – dla zespołów nowych rynek po prostu nie istnieje.
Limitowane nakłady to nic innego jak marketingowy wybieg mający skłonić ludzi do zakupu. Jest to chamski chwyt rodem z tv-zakupów. Jedynym prawdziwym limitem dla nakładu jest ilość chętnych do zakupu, a ta dla znanego zespołu w scenie DI wynosi 500 – przypominam że mówimy o winylu, sprzedaż CD jest na pewno większa.
Tłoczona czy CD-R?
Jakie to ma znaczenie dla początkującego lub mało znanego zespołu? Takie, że wydanie profesjonalnej płyty musi zakończyć się finansową porażką. Minimalny koszt takiego wydania to około 500 euro (mówimy o CD, nakład 300 sztuk) zakładając że zespół ma darmowe studio, mastering i projekt graficzny. Jeżeli chcesz własnym przemysłem wydać taką płytę, to przygotuj sobie na nią miejsce na strychu lub w garażu, albo zrób listę 300-tu osób, którym ją podarujesz. Odzyskanie włożonych pieniędzy jest nierealne.
Nie znam sie na winylu, ale na CD małe nakłady są najkosztowniejsze. Powodem tego jest droga matryca konieczna w procesie produkcji. Jej cena rozłożona na tysiące egzemplarzy jest minimalna, na kilkaset – znaczna. Tłoczenie CD jest techniką wielkonakładową, nieodpowiednią dla małych ilości. Jest to częściowo odpowiedzią na ciągle słyszane pytanie „dlaczego płyty są takie drogie”. Bo poza całą masą ludzi potrzebnych do jej wydania, są one wykonywane nieodpowiednią dla małych nakładów technologią. Pula kupujących jest tak mała, że nie opłaca się zwiększyć nakładu i obniżyć ceny jednostkowej.
Rozdawanie promocyjnych kopii Twojej płyty ma jakiś tam sens, ale jeżeli ta kopia kosztuje 7zł to sensu nie ma. Można to zrobić taniej z lepszym skutkiem.
Jedynym uzasadnieniem wydania przez początkujący zespół profesjonalnej płyty jest chęć zaimponowania, nadmuchania ego – rzeczy irracjonalne z punktu widzenia celu, jakim jest osiągnięcie przez zespół sukcesu.
Mając taką płytę zespół strzela sobie zazwyczaj do kompletu jeszcze drugiego samobója. Nie udostępnia swoich nagrań w całości cyfrowo, w idiotycznym przekonaniu że każdy ściągnięty plik to utracona sprzedaż płyty. Lżejszą odmianą tego są równie śmieszne próby sprzedawania downloadów mp3.
To jest punkt, w którym większość zespołów ma mieszane uczucia. Z jednej strony chęć pokazania się, z drugiej świadomość ceny i bezsensu tego.
Po co Ci ta płyta?
Po co Ci w ogóle fizyczne wydanie w cyfrowym świecie? Artysta w scenie niezależnej jeżeli zarabia, to tylko na koncertach. Jeżeli jest bardzo znany, może próbować pchnąć 500 sztuk jakiegoś rarytasa – i to wszystko. Jeżeli płytę wydaje wytwórnia, to artysta nie zobaczy ani grosza. Fizyczna płyta jest dobra jako sposób dotarcia do bardzo wąskiej grupy ludzi, którzy płyty kupują, oraz jako narzędzie selektywnej promocji – muzykę łatwo dać na płycie. Wydawanie 2000 zł żeby dać radość dwudziestu zapaleńcom nie ma sensu. Odpinamy od bosych stóp ostrogi, wydajemy CDR i mamy 1900zł w kieszeni – plus dwudziestu zadowolonych fanów plastiku i wkładki gotowe do elektronicznego wydania. Mamy też parę kopii dla ludzi którym chcemy naszą płytę dać w prezencie.
Boso ale w ostrogach (tłoczonych)
Nie potrafię zrozumieć, czemu podziemne w końcu zespoły mając na wyciągnięcie ręki wszelkie narzędzia do przyzwoitego wydania własnej płyty, zawzięcie dążą do wydania tłoczonej, uważając CD-R za coś gorszego i nie „tró”. Odrzucają podziemie wraz z całymi pokładami możliwości promocji swojej muzyki, które to podziemie daje. Zamiast włożyć swój wysiłek i pieniądze w zdobywanie fanów, zaczynają od końca, od wydania profesjonalnej płyty. Niestety, płacą za to normalną cenę, a dostają namiastkę sukcesu.