Follow our profiles:

Warsaw Dark Electro Festival 2015 – relacja

Warszawska Progresja to klub, który jeszcze w czasach, kiedy mieścił się na Bemowie bardzo zasłużył się fanom szeroko pojętego dark independent. Tam odbywały się koncerty Diary of Dreams, Dioramy, czy Lacrimosy. Od dłuższego już czasu klub mieści się na Woli i w tej lokalizacji mogliśmy oglądać występy takich zespołów jak VNV Nation, promujące “Transnational”, czy niedawno Die Krupps, które przyjechało z “V- Metal Machine Music”. W planach – kolejne wyśmienite koncerty – między innymi IAMX, czy – po raz kolejny – Diary of Dreams. Jednakże i tym przeszłym, jak również przyszłym koncertom trudno będzie przebić Warsaw Dark Electro Festival, który odbył się 17 października 2015 r.

[halobox109]

O wydarzeniu było już głośno od dłuższego czasu – trudno, żeby było inaczej – Covenant, Mesh, Haujobb, SITD i inni – składy tego kalibru to znaki rozpoznawcze niektórych niemieckich indoorowych festiwali, ale rzadko zdarza się, żeby takie wydarzanie pojawiło się gdzieś poza granicami naszych zachodnich sąsiadów, nie licząc brytyjskiego Infestu i paru innych mniej lub bardziej efemerycznych inicjatyw. Tak więc brawa dla organizatorów (agencji HQ44), że im się chciało i do tego udało.

Na pierwszy ogień poszedł niemiecki Klangstabil, który niestety udało się mi zobaczyć  tylko w części. Żałuję, bo szczególnie zakończenie koncertu (podniosły “Schattentanz”) robiło bardzo duże wrażenie. Jest w muzyce Klangstabil duża doza eksperymentu i przestrzeni, która sprawiła, że grupa ta odstaje nieco od w sumie dość homogenicznej sceny niemieckiej.

20151017_173935

Zaraz po nich zaprezentował się Solar Fake (który ja osobiście widziałbym właśnie w roli zupełnego otwieracza). Cóż można o nich napisać? Tyle, że niestety zespół nie rozwinął się za bardzo odkąd promowali swoją pierwszą płytę na Castle Party.

Sven z kolegą poskakali do podkładów, powciskali trzy klawisze na krzyż i rzewnie śpiewali o rozterkach człowieczych. Najlepiej zaprezentowały się kawałki z pierwszych dwóch krążków, co ostrzejsze numery z właśnie opublikowanego “Another Manic Episode” też dawały radę, ale ogólnie występ był kwintesencją smętnego dark karaoke. Niemniej – Solar Fake sprzedaje się nieźle, swoich fanów ma, więc nic dziwnego, że na takim festiwalu zagrali.

20151017_185819

Potem pojawili się starzy wyjadacze z SITD, niestety tym razem jako duet, z powodu zdrowotnej niedyspozycji drugiego klawiszowca. Było parę numerów z ostatniego “Dunkelziffer” (tytułowy plus “Purgatorium”), było parę numerów z “Icon:Koru”, oraz reprezentacja moich ulubionych albumów zespołu: “Rot” (min. tytułowy) oraz “Bestie:Mesnsh” (apokaliptyczny “Kreuzgang”).

[halobox93]

To wszystko okraszone było oczywiście starszymi klasykami, takimi jak “Snuff Machinery”, „Laughingstock”, „Suffering in solitude” czy “Richtfest”. Cóż można więcej powiedzieć? Nie był to na pewno występ wybitny, ale też SITD nigdy poniżej pewnego poziomu nie schodzi, w dodatku był to najcięższy i najbardziej posępny akcent tego wieczoru. Chociaż cała impreza nosiła nazwę “Dark Electro Festival”, to jeśli jakaś kapela grała tego wieczoru “mroczną elektronikę”, to był to przede wszystkim SITD.

20151017_203341
Haujobb zadowolił nie tylko koneserów elektronicznej wirtuozerii, ale również (a może przede wszystkim) wszystkich spragnionych energetycznej j zabawy

Chwilę później na scenie zainstalował się Daniel Myer i Dejan Samardzić wraz z dodatkowymi muzykami, czyli Haujobb. Dla wielu z przybyłych na festiwal to właśnie Haujobb był gwiazdą wieczoru. Występ zespołu na pewno zadowolił zwolenników scenicznej wirtuozerii, której – jeśli chodzi o elektronikę – bardzo często brakuje.

Muzycy dwoili się i troili za syntezatorami i perkusją, która jak zwykle na koncertach Haujobb idealnie współgrała z resztą dźwięków, a nie tylko pojawiła się jako usprawiedliwienie dla pojawienia się na scenie artystów  puszczających podkłady z laptopa – co jest niestety częstą praktyką. Co istotne, muzyka grupy satysfakcjonuje nie tylko koneserów elektronicznej wirtuozerii, ale również (a może przede wszystkim) wszystkich spragnionych energetycznej j zabawy. Sam Daniel Myer oświadczył ze sceny, że “Lets drop bombs” to ich odpowiedź na EBM. Również “Crossfire”, czy premierowy utwór z przygotowywanej właśnie płyty rozruszały publiczność. Co oprócz tego? Między innymi “Anti/matter”, “Dead market” i “Eye over you”. Haujobb zagrał wyśmienity koncert.

20151017_200201
20151017_212344

Chwila przerwy i na scenie zainstalował się Mesh, czyli Mark Hockings i Richard Silverthorn z zespołem. Nie ukrywam – był to dla mnie najbardziej wyczekiwany moment wieczoru.

Różnie się muzykę Brytyjczyków w kręgach dark independent ocenia, szczególnie jeśli ktoś nad porządnie napisane piosenki (zwrotka-refren-zwrotka-refren) ceni artyzm (?) rzężeń muzyki konkretnej, albo prymitywizm neoflków. Fakt faktem – Mesh nie jest wcale “dark”, jest może “electro” – ale w bardzo popowym i mainstreamowym wydaniu. Pytanie, czy coś w tym złego. Wiele bym dał, żeby takie melodie, podane w tak dopracowanych aranżacjach gościły w jakichkolwiek mediach komercyjnych.

[halobox101]

Istniał wszakże jeszcze jeden powód, dla którego można było koncertu MESH wyczekiwać – ich ostatnia płyta “Automation baby” to bezsprzecznie jeden z ich najlepszych krążków. To właśnie od “Flawless” pochodzący ze wspomnianego albumu rozpoczął setlistę tego wieczoru, ale właściwie cały wieczór stał pod znakiem ostatniego krążka: “Adjust Your Set”, “Never Meet Your Heroes”, “Just Leave Us Alone”, “Born To Lie”, “Automation baby”, “You Want What’s Owed to You” i “Taken For Granted”, który w niezwykle wyjątkowy sposób zakończył właściwą część koncertu (chóralne “Take me far away” wybrzmiewało przez parę minut). Jest czymś wyjątkowym, że zespół już w sumie pełnoletni (Meshowi 18tka stuknęła już chyba z dwa lata temu) wciąż jest w stanie proponować utwory, które z miejsca stają się klasykami.

Na koncercie została również zaprezentowana absolutna nowość, numer “Last One Standing”, który publiczność odśpiewała razem z zespołem, mimo tego, że nikt go wcześniej nie słyszał (ot przebojowość numerów Mesh). Co oprócz tego? Niestety jedyny reprezentant albumu “Perfect solution”, czyli “Everything I made”, rewelacyjne “Crash” i “Petrified” z “We collide”, a także starsze numery “People Like Me”, “I Don’t Think They Know”, czy zagrany na bis “From this height”. Setlista prezentowała się więc rewelacyjnie, dla piszącego te słowa zabrakło chyba tylko “Only better”, oraza “My hands are tied”. Wykonawczo było również bez zarzutu – ale czego innego oczekiwać od starych wyjadaczy z Mesh.

20151017_214915(0)
12204980_923846960984753_2023779801_n


Główną gwiazdą wieczoru była legenda futurepop, szwedzki Covenant. Zespół wystąpił w składzie Andreas Catjar, Eskil Simonsson i (wyjątkowo) Daniel Myer. Po intrze  zespół przeszedł do jednego ze swoich żelaznych hitów (“Bullet”) i publiczność była kupiona. Później “Thy Kingdom Come”, które z ostatniego krążka (w rzeczywistości utwór miał się pojawić już na “Modern Ruin”) i… niespodzianka, czyli “Figurehead“ – jeden z najbardziej klimatycznych numerów szwedzkiego zespołu, pochodzący z kultowego „Sequencera”, a zaraz po tym – apokaliptycznym „Wasteland” z debiutanckiego „Dreams of a cryotank”. Posępny nastrój tych utworów  bardzo szybko ustąpił natchnionemu liryzmowi „Ignorance and bliss”, z ostatniego krążka Szwedów. Bardzo solidne numery z „Leaving Babylon” pojawiły się jeszcze parokrotnie – „Prime Movers”, czy (pod koniec występu) „Last dance”. Silnej reprezentacji dorobił się również „Modern Ruin” za sprawą „The beauty and the grace”, czy „Lightbbringer” – w którym Daniem Myer zastąpił na wokalach Eskila.

[halobox95]

Dla mnie osobiście najjaśniejszymi punktami wieczoru były utwory z fenomenalnego „Skyshapera” – „20 Hz”, „Brave new world” czy „Ritual noise”. Dwa utwory z tej płyty „Happy man” i „The men” posłużyły jako podstawę do kolażu różnych kompozycji w czasie bisów, w skład którego weszły jeszcze „Dead Stars” oraz cytaty z „Tension” i „Go Film” z trochę zapominanej „Europy” (szkoda, że nie zagrali tych kawałków w całości!).  Pojawiły się też perełki znane i lubiane (by nie powiedzieć – grane do oporu przez polskich DJów) – „Call the ships to port”, „Like tears in the rain” i „ We stand alone”.

12182354_923847817651334_560152825_n

Koniec końców – świetny, długi koncert (miałem niedosyt po koncercie na CP sprzed paru lat), który fanów Covenanta powinien usatysfakcjonować. Chociaż moim zdaniem to MESH był tego wieczoru bezkonkurencyjny jeśli chodzi o rozkręcenie dobrej zabawy, to Covenant pokazał (szczególnie w trakcie bisowej improwizacji) jak łączyć dobre piosenki z ambitną elektroniką. A zatem, w tym starciu gigantów mamy remis.

Czy Warsaw Dark Electro Fesitwal będzie imprezą cykliczną? Na to się zanosi i na to mam nadzieję. Organizatorzy wspominają już coś o… wiośnie (!) 2016 i nie ukrywam, że byłaby to rewelacja, bo całe wydarzenie było niezwykle udane –  nie tylko muzycznie, ale też organizacyjnie. Bez większych opóźnień, z bardzo dobrym brzmieniem i w świetnie do tego nadającej się przestrzeni – bo nowa Progresja (w której już zakończył się remont) to miejsce na takie eventy wymarzone. W dodatku bar dysponował pokaźnym arsenałem ciekawych piw (głównie z browaru Perun). Niby nic wielkiego, a różnica jest. A zatem  – miejmy nadzieję – do zobaczenia ponownie!

12204686_923847464318036_1356654409_n
Scroll to Top