Dokładnie 20 czerwca 2024, a więc w pierwszy dzień astronomicznego lata ukazał się debiutancki album gdańsko-białostockiego duetu Agonised Too. Data wybrana nieprzypadkowo, album zatytułowany jest bowiem „Summer suffering”. Dyskotekowa kula w kształcie czarnego, gotyckiego serca zdaje się wskazywać, że mamy do czynienia z konwencją żartu z konwencji szeroko pojętej estetyki dark independent… ale sprawa jest bardziej skomplikowana.
Tytuł albumu jak i nazwa projektu stanowi też nawiązanie wcześniejszych wydawnictw projektu Agonized by love, w którym udzielali się autorzy „Summer suffering”. Zespół ten, którego ostatnia płyta „Lovesick socjety” ukazała się w 2008 roku był jednak – jak sugeruje jego nazwa – ukierunkowany na rozwijanie darkwave’owej estetyki Clan of Xymox, natomiast Agonised Too oscyluje w zdecydowanie bardziej imprezowym kierunku.
Nie powinno to dziwić, bo odpowiedzialny za warstwę muzyczną Bartosz Hervy to znany wszystkim bywalcom imprez z cyklu Temple of Goths (chociaż mogą go również kojarzyć metalowcy słuchający Blindead). Z kolei Rafał Tomaszczuk nie zmienił za bardzo swojej maniery wokalnej znanej z Agonised by love. W konsekwencji otrzymujemy dokładnie to, co sugeruje nazwa albumu – jest – jak powiedział kiedyś Zenon Laskowik z kabaretu Tey „Śmiesznie, a jednocześnie – poważnie!”. No, ale żarty na bok, bo polskiej scenie dark independent od lat targanej spazmami – nomen omen – agonii to „wakacyjne cierpienie” jest najbardziej potrzebne.
Album prezentuje niezwykle dobrze zrealizowany przykład dark-synth-future popowej sztampy znanej z post-depeszowych, niemieckich smutasów pokroju DeVision, Seadreake, czy nawet Dioramy. Jednakże – na szczęście – mieniąca się cekinami i syntetycznymi arpeggiami produkcja Hervego nie jest podkładem dla kolejnego wannabe-Gahana niezmieniającego zbytnio oblicza sceny, tej sceny.
Dzieje się tak ze względu na charakterystyczną ekspresje wokalną Tomaszczuka, która zyskuje przede wszystkim wtedy, kiedy jest artykułowana w języku polskim. Wielka szkoda, że na płycie jest tylko jedna piosenka w tej konwencji, a mianowicie „Nic nigdy więcej” – a właśnie chciałoby się więcej! Piękna wycieczka w stronę „Podwórkowej kalkomanii” z najlepszego albumu zarówno Budki Suflera, jak i Urszuli. No właśnie, oprócz wydanego w 1984 roku „Malinowego króla” bardzo mało było w historii polskiej muzyki stricte synth popowo/wave’owych albumów.
Kombi oscylowało jednak w stronę rocka, a Papa Dance w stronę „Oczy zielonych”. W pamięć zapada też niezwykle przebojowy, tytułowy utwór, ale też spokojniejsze, niezwykle klimatyczne „The only life”, a także niezwykle roztańczona końcówka albumu okraszona dodatkowo coverem Army of Lovers, którego estetyka idealnie pasuje do stylu Agonised Too (choć tematycznie pasowałoby jeszcze „Cruel Summer” od Bananaramy).
Album jest dostępny na serwisach streamingowych i bandcamp: