Halotan Sounds 3 Compilation Released

Our first release after years of inactivity – Halotan Sounds 3 compilation – marks our return to the scene and music promotion activities.

The compilation showcases Polish dark electronic scene.

The style is varied – we have classic modern dancefloor-worthy dark electro, some oldschool-inspired songs, a bit of industrial, some modern analogue sounds.

Another words Polish scene is very much alive and has a lot to offer whatever specific electronic genres you are following.

For this release we teamed up with Castle Party Festival. It is one of the largest gothic/dark festivals in Europe and the largest one of this kind in Poland.

Castle Party manufactured physical CD and sells it alongside their own merchandise, wherever this merchandise is available.

This adds greatly to the reach of the compilation and we are very happy such cooperation came to life.

Halotan Records handled all the technicalities – music selection, mastering, cover artworks etc. We also handle the digital part of the release.

Of course as usual full free download is available in mp3 and FLAC formats. No registration, no gimmicks, no email, no name your price. Actually there is no way to pay us for this release :)

Just click “download” and enjoy. And if you like it – please spread the word.

Składanka Halotan Sounds 3 opublikowana

Ten news jest tak naprawdę formalnością bo pisany jest już po premierze. Płytę można przesłuchać i pobrać tutaj.

Niemniej warto jest napisać tu parę słów i dodać nieco kontekstu bo wydawnictwo jest bardzo ważne – tak dla Halotan Records jak i dla sceny.

Dla Halotan Records składanka ta oznacza oficjalny powrót na scenę. Po latach nieaktywności mamy nowe wydawnictwo.

Składanka została wydana wspólnie z Castle Party które wzięło na siebie wyprodukowanie fizycznej płyty – Halotan Records wziął na siebie sprawy organizacyjne, mastering, okładki no i wersję cyfrową.

Stąd też logo Castle Party na płycie.

W ten sposób fizyczne płyty są wyprodukowane profejsonalnie (digipak) i dostępne wszędzie tam gdzie merch festiwalu.

Tego typu dostępności fizycznych płyt nie jesteśmy w stanie zapewnić – więc jest to z naszego punktu widzenie super. Zespoły też są zadowolone kiedy płyta z ich muzyką jest dostępna na największym scenowym wydarzeniu w Polsce i jednym z większych w Europie.

Prawdę mówiąc to my od zawsze jesteśmy bardzo średnio zainteresowani sprzedawaniem płyt – jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało.

Nieco historii – pierwszy “Halotan Sounds” wyszedł w roku 2010 i było to zarazem pierwsze wydawnictwo Halotan Records. Druga część wyszła w 2015-stym, trzecia – aktualna – całe 9 lat później, czyli w 2024-tym.

Słuchając sobie po kolei tych trzech płytek (HS1 tutaj i HS2 tutaj – puryści mogą ściągnąć wersję FLAC i słuchać jak z CD) można bardzo ładnie zobaczyć jak ewoluowała polska scena elektroniczna.

Bo te składanki to takie wycinki tego co działo się w polskiej scenie w danym momencie. Zapraszam więc przy tej okazji do takiej małej muzycznej podróży w czasie.

Z tych płytek płynie jeden wniosek – scena nie umiera. Owszem, projekty muzyczne znikają – ale na ich miejsce wchodzą nowe. Na miejsce starych wyjadaczy wchodzą nowi ludzie ze swoimi pierwszymi numerami.

Muzyka robi się coraz ciekawsza, rozwija się. Ten nurt muzyczny w jakiś sposób znajduje pomysł sam na siebie i trwa.

Z naszej strony będziemy mieć oko zwłaszcza na tych nowych. Warto komuś pomóc na początku, dodać wiary w siebie i to co robi. Tego bardzo brakuje początkującym muzykom, brak tego podcina skrzydła.

Chcielibyśmy żeby składanki Halotan Sounds wychodziły częściej niż co kilka lat. Co z tego będzie oczywiście nie wiadomo, ale chęci są.

Dzięki tej składance Halotan Records wraca po latach niebytu, mamy w końcu coś solidnego do pokazania na dowód że faktycznie działamy – jest to spory powód do radości.

Zapraszamy do słuchania i dzielenia się muzyką z naszych składanek, a my postaramy się żeby było tego więcej.

Ukazał się debiutancki album Aries Musimon

9 lipca 2024 roku ukazał się debiutancki album polskiego projektu oldschool dark electro Aries Musimon zatytułowany “Mary”. Album zawiera osiem utworów w języku polskim i angielskim. Oprócz elektroniki w stylu Leaether Strip czy nawet bardziej agresywnego aggrotechu w stylu Hocico, na płycie można usłyszeć również synthpop czy bardziej progresywną elektronikę. Poniżej znajduje się link do serwisów streamingowych i strony Facebook projektu.

https://distrokid.com/hyperfollow/ariesmusimon/mary

Agonised Too, “Summer suffering” – review

Exactly on the 20th of June 2024, i.e. on the first day of the astronomical summer, the debut album of the duo Agonised Too from Gdańsk and Białystok was released. As the album is called ‘Summer Suffering’, the date was no coincidence. The disco ball in the shape of a black gothic heart seems to indicate that this is a joke within the conventions of the widely understood dark independent aesthetic… But the matter is more complicated.wiem „Summer suffering”.

The title of the album, as well as the name of the project, is also a reference to the previous releases of the ‘Agonised by love’ project, in which the authors of ‘Summer suffering’ were participants. That band, whose last album ‘Lovesick socjety’ was released in 2008, was, as the name suggests, trying to develop the darkwave aesthetic of Clan of Xymox, while Agonised Too is much more party-oriented. This should come as no surprise. Bartosz Hervy, responsible for the musical layer, is a DJ well known to all Polish dark independent partygoers (although he may also be familiar to Blindead-listening metalheads). Rafał Tomaszczuk’s style, on the other hand, hasn’t changed too much. His vocal style is the same as on Agonised by Love. The result is exactly what the name of the album suggests – it is, as Zenon Laskowik from the famous Polish Tey cabaret once said, “funny and at the same time – serious! But all jokes aside, because the Polish dark independent scene, which has been in – nomen omen – agony since years, needs this ‘summer suffering’ more than anything else.

The album is a remarkably well-executed example of the dark-synth-future-pop cliché known from post-Depeche German artists like DeVision, Seadreake or even Diorama. But – thankfully – Hervy’s production which is full of memorable leads and synth arpeggios is not a carrier for another Gahan epigon. This is due to Tomaszczuk’s unmistakable vocal expression, which benefit especially when articulated in Polish. It is a pity that there is only one song of this convention on the album, namely ‘Nic nigdy więcej’ (Polish for ‘Nothing nevermore”. It is exactly what one would like to hear more of! A nice track in the spirit of “Podwórkowa Kalkomania” from the best album of both Budka Suflera and Urszula. Well, apart from 1984’s ‘Malinowy król’ LP from which the mentioned song comes, there have been very few strictly synth-pop/wave albums in the history of Polish music. Kombi leaned towards rock and Papa Dance towards disco polo. The extremely catchy title track is also memorable, as is the quieter ‘The only life’ and the extremely danceable end of the album. The latter is enhanced by the cover of Army of Lovers, whose aesthetics fit perfectly with Agonised Too’s style (although Bananarama’s ‘Cruel Summer’ would also fit thematically).

Album can be listened here:

Summer Suffering | Agonised Too (bandcamp.com)

Agonised Too, “Summer suffering” – recenzja

Dokładnie 20 czerwca 2024, a więc w pierwszy dzień astronomicznego lata ukazał się debiutancki album gdańsko-białostockiego duetu Agonised Too. Data wybrana nieprzypadkowo, album zatytułowany jest bowiem „Summer suffering”. Dyskotekowa kula w kształcie czarnego, gotyckiego serca zdaje się wskazywać, że mamy do czynienia z konwencją żartu z konwencji szeroko pojętej estetyki dark independent… ale sprawa jest bardziej skomplikowana.

Tytuł albumu jak i nazwa projektu stanowi też  nawiązanie  wcześniejszych wydawnictw projektu Agonized by love, w którym udzielali się autorzy „Summer suffering”. Zespół ten, którego ostatnia płyta „Lovesick socjety” ukazała się w 2008 roku był jednak – jak sugeruje jego nazwa – ukierunkowany na rozwijanie darkwave’owej estetyki Clan of Xymox, natomiast Agonised Too oscyluje w zdecydowanie bardziej imprezowym kierunku.  

Nie powinno to dziwić, bo odpowiedzialny za warstwę muzyczną Bartosz Hervy to znany wszystkim bywalcom imprez z cyklu Temple of Goths (chociaż mogą go również kojarzyć metalowcy słuchający Blindead). Z kolei Rafał Tomaszczuk nie zmienił za bardzo swojej maniery wokalnej znanej z Agonised by love. W konsekwencji otrzymujemy dokładnie to, co sugeruje nazwa albumu – jest – jak powiedział kiedyś Zenon Laskowik z kabaretu Tey „Śmiesznie, a jednocześnie – poważnie!”. No, ale żarty na bok, bo polskiej scenie dark independent od lat targanej spazmami – nomen omen – agonii to „wakacyjne cierpienie” jest najbardziej potrzebne.

Album prezentuje niezwykle dobrze zrealizowany przykład dark-synth-future popowej sztampy znanej z post-depeszowych, niemieckich smutasów pokroju DeVision, Seadreake, czy nawet Dioramy. Jednakże – na szczęście – mieniąca się cekinami i syntetycznymi arpeggiami produkcja Hervego nie jest podkładem dla kolejnego wannabe-Gahana  niezmieniającego zbytnio oblicza sceny, tej sceny.

Dzieje się tak ze względu na charakterystyczną ekspresje wokalną Tomaszczuka, która zyskuje przede wszystkim wtedy, kiedy jest artykułowana w języku polskim. Wielka szkoda, że na płycie jest tylko jedna piosenka w tej konwencji, a mianowicie „Nic nigdy więcej” – a właśnie chciałoby się więcej! Piękna wycieczka w stronę „Podwórkowej kalkomanii” z najlepszego albumu zarówno  Budki Suflera, jak  i Urszuli. No właśnie, oprócz wydanego w 1984 roku „Malinowego króla” bardzo mało było w historii polskiej muzyki stricte synth popowo/wave’owych  albumów.

Kombi oscylowało jednak w stronę rocka, a Papa Dance w stronę „Oczy zielonych”. W pamięć zapada też niezwykle przebojowy, tytułowy utwór, ale też spokojniejsze, niezwykle klimatyczne „The only life”, a także niezwykle roztańczona końcówka albumu okraszona dodatkowo coverem Army of Lovers, którego estetyka idealnie pasuje do stylu Agonised Too (choć tematycznie pasowałoby jeszcze „Cruel Summer” od Bananaramy).

Album jest dostępny na serwisach streamingowych i bandcamp:

Summer Suffering | Agonised Too (bandcamp.com)

Priest, “Dark Pulse” – recenzja

Priest to szwedzki zespół, który przez wiele osób kojarzony może być niesłusznie jako projekt „ex-ghuli” z innego, bardziej znanego (ale również zamaskowanego) projektu jakim jest Ghost. Cóż, możliwe że lider pierwszego z wymienionych projektów, ukrywający się pod pseudonimem Mercury niejaki Linton Rubino, sam jest po części odpowiedzialny za taki stan rzeczy. Z drugiej strony skojarzenie być może pozwoliło lepiej rozpropagować markę Priest wśród fanów metalu – z którym recenzowany tutaj zespół łączą przede wszystkim szpikulce na lateksowej masce lidera. Priest wykonuje bowiem niezwykle energetyczną mieszankę EBM, synth popu i dark electro, która może wszakże przypaść do gustu również fanom muzyki synthwave. Taka klasyfikacja muzyczna pasuje również do czwartego, pełnowymiarowego albumu sztokholmskiego tria, „Dark Pulse”.

Nie ukrywam, że moim ulubionym krążkiem zespołu jest „Cyberhead”, nagrany już po odejściu pierwszego wokalisty zespołu. Wtedy lider Priest, odpowiedzialny za większość muzyki postanowił wziąć na siebie obowiązki frontmana, co nie było łatwe, bo pierwszy gardłowy składu, Tom Asberg dysponował wyjątkowym głosem.

Choć „Cyberhead” maskowało częściowo mniej spektakularny wokal Rubino wokoderem i masą innych efektów, to całość albumu zachwycała przebojowością i przepięknymi aranżacjami (solówka w „Starmaker”!).

W porównaniu z tym krążkiem jego następca, „Body Machine” był tyleż bardziej taneczny, co lekko zawodził – głównie dość płytkim brzmieniem.


„Dark Pulse” wraca szczęśliwie do niezwykle dopracowanej produkcji, choć w inny sposób niż „Cyberhead”, czy epka „Obey”.. Teoretycznie, album powtarza patenty z poprzednika – przez całość krążka jest niezwykle energicznie i jeszcze bardziej EBMowo (część numerów zahacza wręcz o motorykę Die Krupps), ale jest też znaczniej bardziej ciekawie, a retro stylistyka zaskakuje klarownym, współczesnym brzmieniem.

Nie ukrywam, że bardzo mi to odpowiada – sztuczne „postarzanie” brzmienia przez tonę „vintage’owych” efektów i pogłosów może fanów prawdziwej muzyki z lat osiemdziesiątych jedynie irytować. W kontekście warto np. wspomnieć, o tegorocznym, rewelacyjnym krążku Kontravoid, który trochę traci przez utopienie wokali w pogłosach ze studni.


No właśnie, skoro przy wokalu jesteśmy: jest to najlepszy album Priesta czasów Rubino za mikrofonem. Intensywne koncertowanie musiało tu zrobić swoje. Partie śpiewu (tak, śpiewu, nie melorecytacji) zaskakują agresywnością i emocjami, które przepięknie balansują zmechanizowaną warstwę instrumentalną.

Miejscami robi się wręcz… soulowo-funkowo, a w „Dungeon dance” zostajemy uraczeni wręcz rapowano-wymruczanymi zwrotkami a la Falco z „Rock me Amadeus”. Taki patent pojawił się już zresztą w utworze „Perfect Body Machine” z poprzedniego krążka Priest. No właśnie, wielu fanów retro-brzmienia zapomina, że lata osiemdziesiąte to nie tylko Depeche Mode.

Niemniej fani legendy z Basildon znajdą tu też coś dla siebie – posłuchajcie chociażby „Enter your body”. Jest to jednak znacznie ciekawsza wariacja na temat „Black celebration” niż wypieki Steve’a Naghaviego z And One, bo Priest nie wacha się dorzucić chociażby nieoczywistych, latynoskich patentów perkusyjnych („more cowbell”!) i poprawić znowuż funkowymi wokalami. W sumie nie dziwie się, że zespół znalazł wierne grono fanów w USA.

No cóż, że ze Szwecji – chciałoby się napisać – niemniej klątwa Abby wciąż unosi się nad melodiami twórców „Vaudeville”. Posłuchajcie chociażby przepięknych, melodyjnych piosenek, takich jak ”Demon’s Call”, czy przede wszystkim „Chaos Reigns”. Ten zamykający krążek utwór ukrywa pod apokaliptycznym tytułem delikatne i szlachetne wnętrze, którego nie powstydziłoby się Ultravox.

Albumu można posłuchać tutaj:
https://priestofficial.bandcamp.com/album/dark-pulse

Gettner, “Introvert” – review

Gettner is a project that has been present on the Polish scene for a long time; his track was the opening track of the second edition of the Halotan Sounds compilation almost a decade ago. During this long period of time, Jacek Gettner’s music has not undergone any fundamental changes; we are still dealing with a rather old-fashioned approach to dark electro, industrial and EBM. It is worth mentioning, however, that in spite of its long existence, ‘Introvert’ is only the second release of the project.

The album contains no less than fourteen tracks, all of which are characterised by the dirty, industrial atmosphere of music from the late 1980s and early 1990s. I dare say they are even less sterile than Gettner’s first tracks. Fading Lights”, for example, is a track that evokes two names in particular: Front Line Assembly and Leaether Strip. The former association is more obvious here because of the vocoded vocals, but the drum sound and the dense atmosphere are reminiscent of Claus’ sensational EP ‘Science for the Satanic CItizen’. It’s a shame that the Dane has already given up such a dirty sound for good. Especially when it comes to drums and percussion. “No Choice” is another non-instrumental track. This one is much more danceable. The acid synth lines are reminiscent of Velvet Acid Christ.

I don’t belong here”, with a rather simple but catchy melodic line, is probably the best track. The vocal arrangement, extremely raw but still understandable, is very reminiscent of ‘Japanese Bodnies’. The melodic mood is maintained by ‘Cogs in the Scheme’, which even sounds a bit …. future pop and may appeal to fans of Assemblage 23 (the vocals are a bit reminiscent of Tom Shear’s sound from the time of ‘Contempt’). Of the instrumental tracks, the very danceable ‘Invasion V.2’ or the steady, funeral-like ‘The Holodomor’ stand out, which so effectively evokes the spirit of the first Suicide Commando or Wumpscut albums (old-school lead sound).

The album is pretty evenly balanced in terms of quality, although for some listeners the length of the album may be a minor drawback. For others, it might be a plus. An opportunity to immerse themselves in Gettner’s ghostly tales and treat the whole thing as a soundtrack or an engaging DJ set. It’s just a shame that the artist is reluctant to use his own vocals, which only appear on a few tracks. I really like the old-school vibe that comes through. Whether Vomito Negro, FLA or the aforementioned Leather Strip, fans of these projects should check out ‘Introvert’.

The album is available on the artist’s Bandcamp:
https://gettner.bandcamp.com/album/i-n-t-r-o-v-e-r-t

Gettner, “Introvert” – recenzja

Gettner to projekt, który jest obecnej na polskiej scenie od dawna, jego utwór otwierał chociażby drugą edycję składanki Halotan Sounds, która ukazała się prawie dekadę temu. Przez ten długi czas muzyka Jacka Gettnera nie zmieniła się zasadniczo, wciąż mamy do czynienia z dość staroszkolnym podejściem do dark electro, industrialu i EBMu. Warto jednak zaznaczyć, że mimo długiego stażu „Introvert” jest dopiero drugim wydawnictwem projektu.

Album składa się z aż czternastu numerów, które odznaczają się brudnym, industrialnym nastrojem muzyki z przełomu lat 80tych i 90tych, śmiem nawet twierdzić, że jest nawet mniej sterylnie niż na pierwszych numerach Gettnera. Chociażby “Fading lights” to numer, który przywodzi na myśl przede wszystkim dwie nazwy: Front Line Assembly i Leaether Strip. To pierwsze skojarzenie jest tutaj bardziej ewidentne ze względu na wokodowane wokale, ale brzmienie bębnów i gęsty nastrój przywołują rewelacyjną epkę Clausa, “Science for the Satanic CItizen”. Szkoda, że Duńczyk zrezygnował już na dobre z tak brudnego brzmienie (szczególnie jeśli chodzi o bębny i perkusjonalia). „No Choice” to kolejny z nie-instrumentalnych numerów, który jest już zdecydowanie bardziej taneczny. Acidowe linie syntezatorów przywodzą na myśl Velvet Acid Christ.

Najlepszym numerem jest chyba „I don’t belong here”, które cechuje dość prosta, ale wpadająco w ucho linia melodyczne. Tutaj znowu warto przywołać odniesienia do duńskiego nestora dark electro, bo aranż wokalu, niezwykle surowy, ale wciąż czytelny bardzo przypomina „Japanese Bodnies”. Melodyjny nastrój podtrzymuje „Cogs in the Scheme: które brzmi nawet lekko.. futurepopowo i może spodobać się fanom Assemblage 23 (wokal przypomina lekko brzmienie Toma Sheara z czasów „Contempt”. Z tracków instrumentalnych na uwagę zasługuje przede wszystkim bardzo taneczne „Invasion V.2”, czy miarowe, pogrzebowe w nastroju „The Holodomor”, które tak skutecznie przywołuje ducha pierwszych albumów Suicide Commando, czy Wumpscuta (oldschoolowe brzmienie leadów).

Album jest dosyć równy jeśli chodzi o poziom, chociaż małym minusem może być dla niektórych słuchaczy jego długość. Dla innych może być to plus i okazja do zatopienia się w upiornych opowieściach Gettnera i potraktowania całości jako soundtracku, albo wciągającego set DJskiego. Szkoda jedynie, że artysta niechętnie korzysta z własnego wokalu, który pojawia się tylko w niektórych utworach, bo bardzo odpowiada mi ten oldschoolowy nastrój, który się w nich pojawia. Vomito Negro, FLA, czy wspomniane już Leather Strip – każdy fan tych projektów powinien sprawdzić również “Introvert”.

Album jest dostępny na stronie bandcamp artysty:
https://gettner.bandcamp.com/album/i-n-t-r-o-v-e-r-t

CygnosiC – Demystify – review

CygnosiC is a Greek project that has been active for over seventeen years, delivering new albums every two to three years for all those whose hearts beat faster when they hear dark electro, EBM or even future or synth pop. In my personal case, the moment when Cygnosic caught my attention was the album “Fire and forget”, released in 2013. In fact, one listen through this album was enough to recognise a very characteristic style of CygnosiC.

Dancable but rather mid-paced tracks with very distinct melodies and harsh but not over-manipulated vocals and great consistency of music – these elements immediately convinced me that Georg Psaroudakis, who is the mastermind behind CygnosiC, is a very conscious artist and skilled musician and producer. Although “Fire and forget” was a great album, I did not follow CygnosiC’s next outputs very closely. Ten years later I launch “Demystify”, released on September 1 of this year (you can listen it here), and I can’t say that CygnosiC’s style has evolved in any way, which is not a bad thing, since this artist’s style has always been very characteristic. The only thing that has changed a little is a slightly better production, but it was great ten years ago anyway.

Once again, the listener is drawn into the dark yet haunting world of CygnosiC, guided from start to finish by sharp yet warm bass, cold, spacey pads, ubiquitous arpeggios and very oldschool leads that immediately recall the greatest synth riffs of the ’80s. This obvious but not sketchy retro vibe is also accentuated by certain production choices, which is especially noticeable in the drum sound (Simmons-like toms or claps – Phil Collins likes it!). As mentioned before, the vocals are very natural and based more on the guttural, almost growly style of singing than on effects, which I really appreciate, because you can actually hear what the singer is singing about.

The overall impression? It’s a great dark electro or occasionally darkwave album, however I recommend readers to check CygnosiC out for themselves, because this music has a very specific mood that you won’t find on any German or Benelux artist’s record. Although the music has that cold, automatic flavor characteristic of the genre, I also hear some elements that I have heard only in Greek music, and not only in electronic. For example, the vocals can evoke some death black metal associations, and following that, I immediately discovered that in CygnosiC’s music I find some elements that it shares with such renowned artists as Nightfall or especially Septicflesh.

This concerns not only the singing, but also the melodies, which sometimes evoke the mood of Septicflesh’s “Sumerian deamons” album. Since I am not a music theorist, I cannot explain the exact reason for these similarities. And of course – if we want to limit ourselves to electronic music – Siva Six comes to my mind. Surely, there are no “occult” elements in CygnosiC’s vision that can be found in the music of Septic Flesh or Sivas Six, but just listen to the last, title track on “Demystyfy”, which uses some Dead Cand Dance-like dulcimer sounds, and you will understand what I am talking about.

Speaking of the individual tracks – there are some standouts, like “The Sea” which really has something aquatic and liquid about it, or “Nothing to regret” which is an instant floor filler, yet I have to stress that the whole album is really strong and meant to be heard in its entirety. Yes, I know that dark electro is supposed to be aggressive and disturbing, but I find CygnosiC’s recipe strangely catchy and somehow relaxing. Overall, “Demistify” not only a must for every dark electro fan, but for all electronic music lovers.

Dlaczego nie używamy Bandcampa i Spotify
W Halotan Records nie używamy Bandcampa, Spotify i podobnych platforms streamingowych. Tutaj tłumaczymy dlaczego.

Nad każdym kto pomaga wydawać muzykę ciąży oskarżenie że zarabia na artystach, że ich obdziera ze skóry.

Ludziom czasem wydaje się że na ich muzyce można zarobić jakieś wielkie kwoty. Są tacy którzy poświęcą możliwość dotarcia do fanów jeśli postrzegają daną współpracę jako zagrożenie dla swoich przyszłych zarobków.

Strzelają sobie sami w stopę, bo często poświęcają możliwość zdobycia fanów.

No więc jesli chodzi o nas to możesz nas skreślić z listy potencjalnych krwiopijców:

Nie możemy odebrać ci części wpływów, bo nie ma nas na platformach które je generują.

Jaką lepszą gwarancje naszych intencji możesz dostać?

Jeżeli bierzesz udział w naszych składankach czy wydajesz z nami album to masz pewność, że nie opublikujemy twojej muzyki tam gdzie sam ją “sprzedajesz” (cudzysłów dlatego, że to nie sprzedaż tylko donejt przebrany za transakcję).

A skoro już uparłeś się płacić 15% kasy twoich fanów korposom za obsłużenie tej transakcji (tej kasy jakoś ci nie żal, co?) zamiast wysłać album samemu wetransferem – cóż, twoja sprawa.

Ponieważ my na szczęście nie musimy zarabiać, to mamy pełną wolność robić wszystko tak, jak sami chcemy.

Chcemy pomagać zespołom a nie z nimi konkurować

Będąc na Bandcampie czy Spotify faktycznie moglibyśmy odbierać część zysków i fanów. Publikując tam muzykę konkurowalibyśmy z… zespołami które stworzyły tą muzykę.

To jest absurdalna sytuacja, nie chcemy się w to pakować.

Nie chcemy konfliktu z labelami

Nawet w naszej małej amatorskiej scenie są labele które obsługują Bandcampa i streamingi zespołów.

Mogą one – chcąc chronić zyski – przeszkadzać zespołom w braniu udziału w naszych składankach czy innych formach współpracy.

Wchodzimy tu w cały obszar absurdu gdzie dla jakichś smiesznych groszy wytaczane są prawne armaty. Chcemy mieć swobodę działania.

Nie ma nas tam gdzie wy zarabiacie na muzyce zespołów, więc chyba nie mamy o czym dyskutować w takim razie? Cokolwiek zrobimy pomoże labelom robić ich robotę, czyli promować zespół.

Od tego jakby są, no bo nie od zarządzania Bandcampem? To chyba każdy głupi może zrobić sam, nie?

Uważamy że zespoły powinny same obsługiwać Bandcamp i streamingi

W idealnym świecie zespoły powinny być właścicielami własnej muzy.

Samodzielne obsługiwanie Bandcampa i streamingów jest proste. Zespoły powinny robić to same i zatrzymać całość wpływów z tej działalności.

My nie musimy zarabiać

Halotan Records to hobby a nie biznes. Nie musimy zarabiać. Nie mamy rachunków za prąd, biuro, pensji pracowników itp. Mamy normalne prace i z tego żyjemy.

Dzięki temu możemy sobie pozwolić na luksus nie bycia opłacalnymi.

Nie potrzebujemy funkcji Bandcampa i Spotify

Mamy własny system odtwarzania i shareowania muzyki. Nie mamy więc konieczności by używać serwisów będących własnością korporacji.

Nasz system ma tą zaletę, że realizuje interesy zespołów, a nie korporacji.

Prosty przykład: nasze indywidualne strony utworów (podobne do Bandcampowych) wyświetlają linki do wszystkich profili zespołu. Korposy tego nie zrobią, bo ze sobą konkurują.

Można jeszcze tylko wspomnieć o tym, że sytuacja w której oddajemy prywatne dane zespołów i fanów tylko po to, żeby mieć jakieś podstawowe zdolności odtwarzania muzy to szaleństwo.

My naprawdę nie lubimy korporacji

Niektórzy o tym śpiewają – a potem oddają 23% kasy swoich fanów korposom z sympatycznych krajów typu Chiny. Sami tym korporacjom naganiają kasę.

My uważamy że scena niezależna powinna być niezależna i odpowiedzialna. Nie robimy tego czego robić nie musimy.

To jasne że nie wyplączemy się całkiem z objęć korposów, ale przynajmniej nie kładziemy się na grzbiecie jak grzeczny piesek. A to właśnie robi większość zespołów i labeli. A fani idą za nimi.

Tam gdzie się da – pokazujemy korposom środkowy palec.

Nie ma sensu robić tego co może zrobić każdy

Każdy może wrzucić muzę na Bandcampa i streamingi. Żeby to zrobić nie potrzeba wiedzy, umiejętności, myślenia. Dlatego też te serwisy są tak popularne.

Tylko że rzeczy które może zrobić każdy bardzo rzadko bywają faktycznie wartościowe. Czemu miałyby, skoro każdy może to zrobić?

Może więc przeceniamy faktyczne znaczenie Bandcampa czy Spotify, ich faktyczny wkład w promocję zespołu?

Może więcej da się osiągnąć próbując działać przestrzeni poza tymi platformami, choćby dlatego że wszyscy tą przestrzeń odpuścili?

Sprawdzimy to dla ciebie ;)

Cenimy prywatność

Korporacje i prywatność wzajemnie się wykluczają. Używając ich usług sam stajesz się towarem.

Śledzienie ludzi przez firmy odbywa się dziś na skalę niewyobrażalną nawet dla najgorszych totalitarnych reżimów.

Pamiętasz jak zgodziłeś się żeby jakaś firma słuchała każdego twojego słowa, śledziła każdy twój krok w czasie rzeczywistym? Nie, ty kliknąłeś “zgadzam się” bo inaczej nie miałbyś dostępu do przyjaciół, znajomych, rodziny.

Prywatność ma znaczenie. Ci którzy nie chronią jej dziś, niedługo zapłaczą gorzkimi łzami.

Jesteśmy niezależni, czyli wolni

Bycie zależnym od kaprysów tych wszystkich googli, fejsbuków, bandcampów i innych firm jest strasznie męczące.

Inwestowanie w strony i profile których się nie jest właścicielem to głupota. Prędzej czy później każą ci płacić za dostęp do własnych fanów, jak fejsbuk. Albo znajdą inny sposób żeby zarabiać na twoich fanach.

Zasięgi na Fejsie spadły czterokrotnie w ostatnich ośmiu latach. Na Twitterze są tak słabe, że w ogóle można o nim zapomnieć.

A był czas kiedy Fejs wydawał się być wybawieniem z objęć Googla. Nie na długo…

Dążymy do tego, żeby móc w ogóle z nich wszystkich zrezygnować – wtedy można dopiero mówić o jakieś niezależności.

Dzisiejsi niezależni artyści są dla korporacji jak trzoda i jeszcze pchają swoich fanów w korporacyjną niewolę. Z korporacyjnym kolczykiem w uchu śpiewają o wolności, którą sami oddali na talerzu.

Kto jak nie my – scena dark independent – ma się postawić, buntować? Czy to nie jest niejako wpisane w to kim jesteśmy?